czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 01

Rozdział 01 - Przeszłość


Słońce powoli zaczęło wynurzać się zza horyzontu. Soczysta zielona trawa zakołysała się sennie na  delikatnym wietrze. Wszystko wydawało się leniwe, zupełnie jakby czas nie grał roli. Niepewnie przejechałam ręką po materacu. Był miły w dotyku, co trochę mnie zaskoczyło - zapomniałam już jak to jest żyć w luksusach. Odkąd ojciec stracił pracę zaczęliśmy żyć jak najniższa warstwa społeczna. 
Na gałązce dzikiego bzu przysiadł mały ptak. Nie wiedziałam jaką ma nazwę mimo, że od dziecka interesowałam się otaczającą mnie przyrodą. W końcu wzruszyłam ramionami i opadłam na poduszki. 
- Pobudka, panienko! - oznajmił wesoły głos, gdy tylko usłyszałam odgłos otwieranych drzwi.
Podniosłam niechętnie głowę i zobaczyłam przed sobą lekko otyłą kobietę o kręconych blond włosach. Miała miłą, pulchną twarz i ciągle się uśmiechała.
- Wszyscy myślą, że jak umrą to będą traktowani niczym królowie! - fuknęła kobieta, jednak po chwili znów szeroko się uśmiechnęła. - Nazywam się Mirianda i jestem opiekunką nowo przybyłych dusz. 
Wytrzeszczyłam oczy, jednak posłusznie wstałam. Moje bose stopy dotknęły nagrzanej przez słońce podłogi, a ja z rozkoszą zamknęłam oczy. Może jednak ta śmierć była dobrym rozwiązaniem?
- Ja jestem Anabeth. - przedstawiłam się, wciąż nie otwierając oczu.
- Ana. - mruknęła pod nosem kobieta. Mój słuch zarejestrował odgłos otwieranej szafy. Czym prędzej otworzyłam oczy.
- Co Pani robi? A tak poza tym nie Ana, tylko Anabeth! - powiedziałam rozdrażniona, jednak Mirianda wzruszyła tylko ramionami.
Zaciekawiona wstałam i podeszłam do niej. Kobieta jednak szybko zamknęła szafę, trzymając jednocześnie strój. Była to tunika z rękawkami trzy czwarte o śnieżnobiałym odcieniu. 
- Mam to ubrać? - zapytałam otwierając szeroko buzię. Mirianda spojrzała na mnie jak na chorą psychicznie.
- Nie, zjeść. - powiedziała wywracając oczami. - No dalej, ubieraj.
 Już po dziesięciu minutach znalazłam się przed ,,Szpitalem Dusz'' - jak to nazwała Mirianda.
 Był to nieduży budynek z drewna, który przypominał domek jednorodzinny. Nad drzwiami widoczny był napis Szpital dla zranionych Dusz . Niepewnie weszłam do środka. Pierwszą rzeczą jaką pomyślałam była ucieczka. Szybko zatkałam nos, ponieważ zewsząd dochodził fetor zgniłych ciał. Ruszyłam przed siebie, delikatnie zasłaniając twarz, jakby to miało mnie ochronić. Nagle poczułam coś pod nogami i straciłam równowagę. Już po chwili wylądowałam na twardej podłodze zrobionej z kamienia. - Pierwszy raz, co? - ponad sobą usłyszałam jakiś bełkotliwy głos. Podniosłam głowę, jednak natychmiast tego pożałowałam. Przede mną stał mężczyzna o spalonym ciele. W miejscu, gdzie powinno być serce zobaczyłam czarną dziurę.
Ta czerń zaczęła się rozprzestrzeniać, aż w końcu nie widziałam nic. 






Z ciemności zaczęły wyłaniać się jakieś kształty. Na początku ściany, potem stół i krzesła. W końcu pojawiły się też dwie postacie. Jedną z nich był otyły mężczyzna z wąsem. Ubrany był w elegancki garnitur. Drugą była mała - na oko dziewięcioletnia - dziewczynka o długich miedzianych włosach zaplecionych w warkocza. Cała się trzęsła i nerwowo gładziła swoją kanarkową sukienkę. 
- Jesteśmy bankrutami. BAN-KRU-TA-MI ! - krzyczał mężczyzna, energicznie wymachując rękami. Źrenice w jego jasnych oczach zwężyły się niebezpiecznie. Dziewczynka jednak milczała.
- A to wszystko TWOJA wina! Gdybyśmy nie mieli dziecka nie musielibyśmy kupować tych ubrań, kokardek, kredek, książek i laleczek. Teraz TY będziesz zarabiać! - wrzeszczał. Mała dziewczynka cofnęła się w kąt gdy ojciec podniósł rękę do góry.
Znowu zapadła ciemność. Tak jak poprzednio, z mroku zaczęły wyłaniać się rzeczy.
Tym razem była to jedna z mniej znanych ulic Nowego Yorku.  Na chodniku stoi ta sama dziewczynka co przedtem, jednak wydaje się starsza o rok albo dwa. Jest ubrana w stary, pobrudzony płaszczyk, który podczas lat swojej świetności musiał mieć błękitny kolor.
Dziecko żebrało do przechodzących obok ludzi, jednak Ci albo kręcili głową, ale rzucali w nią niedojedzonym posiłkiem. 
- Idź dziecko. Jest już późno i nawet ja zamykam sklep. - oznajmił stary mężczyzna, jednocześnie klepiąc ją po głowie. Dziewczyna skrzywiła się lekko.
- Muszę zarobić choć troszeczkę. - powiedziała drżącym głosikiem. Staruszek pokręcił ze zrezygnowaniem głową i wyciągnął z kieszeni banknot.
Dziewczynka jednak nie nacieszyła się tym. Schowała się za śmietnikiem, a gdy mężczyzna wrócił do sklepu po płaszcz wkradła się do środka. Czym prędzej ruszyłam za nią, aby nie stracić ją z oczu. 
Po chwili usłyszałam odgłos zamykanego zamka, a dziewczynka pobiegła w głąb sklepu.
Zewsząd otaczały nas futra. Wzdrygnęłam się na myśl, jak bardzo te zwierzęta musiały się poświęcić, aby Ci bogacze od siedmiu boleści mogli się nacieszyć ich kosztem.
Widocznie dziewczynka pomyślała to samo, bo na jej twarzy widoczna była odraza.
- No to mamusia będzie miała na leki. -szepnęła cicho, jednocześnie zdejmując z wieszaków kilka futer. 
Scena znowu się zmieniła. Tym razem znalazłam się w starym, opuszczonym domu. W piecu tlił się ogień. Pokoik był duży, jednak nie trudno było zauważyć dwójkę osób -młodego mężczyzny i prawie już kobiety.
- Kiedy oddasz mi dług?! -syknął mężczyzna, przyciskając ją do ściany.
- Nie wiem, Robert. Ja naprawdę nie wiem! - wyszeptała spanikowana kobieta.
Mężczyzna przycisnął ją mocno do ściany, patrząc złowrogo. Widać było, że nie warto z nim zadzierać.
- Tak? -zapytał z ironią, a po chwili dodał: - W takim razie niedługo powitasz śmierć!
Rozpoznawałam tą kobietę. To było to dziecko, którego losy śledziłam. To byłam ja. Chwilę później byłam już przytomna. Wokół mnie zgromadził się tłum ludzi. Ktoś pomógł mi wstać, jednak ja od razu kucnęłam. Złapałam się za głowę i zaczęłam się kołysać. W przód, w tył, w przód, w tył... 
Przeszłość zawsze będzie moją hańbą. 




1 komentarz:

  1. Stworzyłaś fajną przeszłość postaci i bardzo podoba mi się to pokazywanie im przeszłości w tym jakimś szpitalu. Ciekawi mnie co to za miejsce i po co pokazywano te wspomnienia... Zapowiada się ciekawie ;)

    OdpowiedzUsuń