wtorek, 28 lipca 2015

Rozdział 04

Moi drodzy! Mój blog ma już powyżej 500 wyświetleń, a to wszystko wasza zasługa,
więc bardzo Wam dziękuję. Mam nadzieję, że damy radę dobić do 1000, co? 
Ten rozdział dedykowany jest dla wszystkich czytelników.

Rozdział 04 - Legenda


Obudziłam się gdy nadchodziło południe. Podniosłam głowę i rozejrzałam się, wzrokiem poszukując Michaela. Stał oparty o framugę szklanych drzwi. Włosy miał w zupełnym nieładzie, a jego czerwona koszula była pomięta.
Wreszcie się obudziłaś. - z zamyślenia wyrwał  mnie jego głos.
Wydawał się inny niż zwykle. Zadumany, poważny... W jego czekoladowych, jakże podobnych do moich, oczach dostrzegałam smutek, żal.. Coś było nie tak. Mój Anioł nigdy się tak nie zachowywał. Teraz był tak jakby opanowany, a nie chamski jak zawsze. 
     Gdy on spoglądał na zatokę, ja powoli wstałam z łóżka i cichutko podeszłam do niego.
- Michael.. - szepnęłam, kładąc dłoń na jego barku. Wzdrygnął się, ale nie spojrzał na mnie.
Poczułam ukłucie w sercu. Nie chciałam, aby mój własny Anioł Stróż mnie ignorował. Potrzebowałam go.
- Coś się stało? Zawsze możesz mi powiedzieć. - kontynuowałam. 
Udało się. Michael odwrócił się i spojrzał prosto w moje oczy. Brąz w brąz. Ciepło w ciepło. 
- Wiem, że mogę. Ale.. Twoje barki nie zniosą tego ciężaru, Promyczku. - wyszeptał, głaszcząc mnie po policzku. 
Poczułam, jak na moją bladą cerę wstępują rumieńce. Mimo to zignorowałam piekące mnie policzki i posłałam Aniołowi pocieszający uśmiech.
Nie mieszaj się, Anabeth. Tyle możesz dla mnie zrobić , usłyszałam wewnątrz swojej głowy. Wzruszyłam ramionami i postanowiłam otworzyć szafę w poszukiwaniu jakiegoś stroju. Była duża i głęboka. Na wieszakach wisiało wiele kreacji, jednak parę z nich była bardzo dobrze mi znana. Moje ubrania.
         Odkąd ojciec zbankrutował nie miałam ich zbyt wiele. Zazwyczaj dostawałam je od znajomego krawca, który mi je dawał za parę monet. 
Wzięłam jednak zieloną tunikę, szare leginsy, czarne baleriny i bieliznę, po czym ruszyłam do łazienki. 
Woda w wannie okazała się odpowiednio ciepła. Nie było mi w niej ani za gorąco, ani za zimno. Zanurzyłam się w wodzie i zrelaksowałam się. 
Cień był niebezpieczny. Zresztą każdy o zdrowych zmysłach wiedział, że istota z Piekieł nie może być dobra. Nie rozumiałam jednak po co były mu duszę, skoro był nieśmiertelny. Zanotowałam sobie w głowie,  aby zapytać się o to Miriandę, albo jakąś inną z Sióstr. 
     Po jakimś czasie usłyszałam pukanie do drzwi. Anabeth, musimy gdzieś pójść. Streszczaj się , usłyszałam. Czyli, że nawet podczas kąpieli musisz się wtrącać? , zapytałam kpiąco w myślach, ale nie otrzymałam odpowiedzi. Już po kwadransie wyszłam z pomieszczenia czysta i ubrana. 

- No to gdzie idziemy? - spytałam pełna optymizmu, posyłając Michael'owi uroczy uśmiech. Nie odpowiedział mi tym samym.
Nie rozumiałam tego, ale postanowiłam, że nie będę marnować czasu na głupoty. Nie ma humoru to nie ma humoru. 
- Choć tu. Muszę Cię... objąć. - oznajmił trochę zawstydzony. 
Zacisnęłam wąsko usta, aby nie powiedzieć mu, co sądzę o takich podróżach. Nie chciałam, aby zrobiło mu się nie miło, dlatego bez słowa sprzeciwu podeszłam do niego i objęłam go za szyję.
     Poczułam jak odrywamy stopy od ziemi. Zakręciliśmy się, a powietrze wokół nas zawirowało, aż stało się niebieskie i... wylądowaliśmy na jednej z łąk Zatoki Snu.
- Wow. - szepnęłam, odgarniając natrętne włosy, które wpadały mi do oczu.
Michael odsunął się pośpieszne i podążył w stronę wielkiego dębu, gdzie było już parę osób. Ruszyłam za nim, postanawiając, że będę zachowywać się odpowiednio, a nie jak rozwydrzona nastolatka.  
       Gdy znalazłam się w cieniu drzewa zobaczyłam twarze tych osób. Była wśród nich Nimfadora, Dafne oraz jej Anioł Stróż – Mike.
Oto Anabeth. Anabeth poznaj moich przyjaciół. - oznajmił Michael pokazując swoich towarzyszy. 
Zauważyłam, że pomija Dafne, ale postanowiłam nie rzucać żadnej kąśliwej uwagi. Czułam, że nie powinnam mimo, że przez to odbiegałam od prawdziwego JA.
Po mojej lewej stronie stały dwie identyczne dziewczyny – Kasjopea i Katherina, córki Demetriozy, Pani plonów i pór roku. Obie różniły się od siebie niesamowicie. Podczas gdy Kasjopea ubrana była w iście królewską suknię, Katherina miała na sobie skromną, letnią sukienkę w kwieciste wzory. 
Obok nich stała niezwykle piękna blondynka, o smukłej sylwetce. Stojąc niedaleko niej czułam się, jakbym była najbrzydszym stworzeniem na ziemi. Tak, ona zdecydowanie potrafiła sprawić, że znikały z Ciebie resztki uroku.
Okazała się ona  Izabellą, córką królowej leśnych Nimf. 
Tuż przy niej, stało dwóch Aniołów. Obaj mieli ciemne włosy, bladą cerę oraz biało-srebrne skrzydła. Jeden z nich, ten o niebieskich oczach, który okazał się  Regulusem przyglądał mi się podejrzanie. Jednak drugi, o tym samym odcieniu oczu co ja, uśmiechnął się do mnie szeroko, ukazując swoje niezwykle białe zęby. Był to Edmund, brat Regulusa. 
Dafne pomachała mi i jednym susem pokonała dzielącą nas odległość. Zauważyłam, że Mike podążył za nią niczym cień. Cała się spięłam na myśl o tej osobie, jednak postanowiłam cieszyć się tym co tu i teraz i szybko o nim zapomniałam.
- Zaraz powinna tu dojść reszta. - oznajmiła Izabella.
Miała piękny, niezwykle seksowny głos. Odrzuciła włosy do tyłu i posłała mi pełne wyższości spojrzenie. Usłyszałam jak ktoś warknął. To Michael znalazł się u mojego boku i patrzył na nimfę niczym na zabójcę.
- Reszta? Jaka reszta? - spytałam się zdziwiona, patrząc to na Bellę, to na mojego Anioła Stróża.
- Emma, Clove, Vanessa, Melanie, Oriona i Abraxas. - wytłumaczyła mi jedna z bliźniaczek.
Po stroju poznałam, że to Katherina. No tak, Kasjopea zapewne nie trudziłaby się tłumaczeniem zwykłej śmiertelniczce o co chodzi. Poza tym była zajęta wpatrywaniem się w srebrną kulę unoszącą się nad jej prawą dłonią. Kulę, którą sama wyczarowała. Na moich oczach.
- Nadchodzą. - oznajmiła, patrząc się na Michaela.
I rzeczywiście. Już po chwili z konarów drzewa zeskoczyło sześć osób. Cztery dziewczyny i dwóch chłopaków. Jedna z nich, szatynka o długich, kręconych włosach stanęła obok mnie i Dafne. 
- Choć za mną Anabeth. To bardzo ważne. - szepnęła mi cicho do ucha,
a ja posłusznie ruszyłam za nią. 
Gdy znalazłyśmy się około dwadzieścia metrów dalej, dziewczyna zatrzymała się.
- Nazywam się Vanessa i jestem siostrą Michaela. - przedstawiła się z 
wypiekami na swojej pięknej twarzy. Mimo, że była niska, tak jak i inni była piękna. A ja.. wyglądałam na czternaście, piętnaście lat!
- Cz-cześć. A-anabeth. - przedstawiłam się niepewnie. Po jakiego groma ona mnie tu przywlokła?
Widzę, że padłaś ofiarą mojej kochanej, młodszej siostrzyczki zaśmiał się Michael. Spojrzałam na niego i skrzywiłam się lekko.
A idź ty! Ty... ty... , warknęłam. W głowie wyczułam jego... rozbawienie. 
Gdzie mnie wygonisz, Promyczku? Zachichotał. No nie.. On się świetnie bawił, a ja się musiałam z nim użerać..
A odwal się! Mam tu rozmawiać z Twoją siostrą, a nie z Tobą, BARANIE   , oznajmiłam, dobitnie akcentując ostatnie słowo. Poczułam jak jego obecność w mojej głowie znika. W końcu.
- Już poszedł? - zachichotała Vanessa. 
Spojrzałam się na nią zdziwiona, ale nic nie powiedziałam. Zamiast tego zapytałam o co chodzi. 
-Wiem, że podsłuchałaś rozmowę Cienia. - oznajmiła rzeczowo siostra mojego Anioła.
Spuściłam wzrok. Czyżby jej powiedział?
- No.. bo... no... Ciekawość ludzka. - bąknęłam zawstydzona. Miałam 
ochotę walnąć głową o ścianę. Vanessa za to zaśmiała się melodyjnie.
- Rozumiem. Ale skoro to usłyszałaś musisz teraz wiedzieć wszystko. Taka jest zasada. Jeśli osoba nieproszona dowie się o czymś ważnym to są dwa wyjścia, czyli albo jej powiedzieć, albo uciszyć. - wytłumaczyła.
Wzdrygnęłam się, gdy usłyszałam jej ostatnie słowo. 
Wyssać duszę. Chodziło jej o wyssanie duszy, matole. Odparł w moich myślach Michael.
- No dobrze... Ale CO ja mam wiedzieć? - zapytałam. Usłyszałam, jak Michael wzdycha zrezygnowany w moich myślach.
- Wszystko! A teraz choć. Wytłumaczymy Ci przy ognisku. - oznajmiła wesoło Vanessa i pociągnęła mnie w stronę rozłożystego dębu.
Wszystko było już przygotowane. Ogień został już rozpalony i pojawiły się miejsca wokół ogniska. Było bajecznie. Brakowało jedynie pełni księżyca i rozgwieżdżonego nieba.
        Usiadłam na jednym pniu wraz z Dafne, Vanessą i Melanie. Ta ostatnia okazała się naprawdę wspaniałą osobą. Była to blondynka, o długich, prostych włosach i błękitnych oczach. Na oko wydawała się być w moim wieku. Okazała się córką Topieny, po której odziedziczyła zdolność kontrolowania wody. Zazdrościłam jej tego, ale też bardzo ją podziwiałam i... polubiłam. 
        Clove i Emma usiadły po naszej prawej stronie. Clove była uroczą brunetką o zielonych oczach. Była bardzo charyzmatyczną i wesołą osobą. Natomiast Emma była jej kompletnym przeciwieństwem. Była blondynką o piwnych oczach, które wpatrywały się w ludzi z nieufnością. Była niezwykle cicha i... trochę dziwna. Potrafiła coś mówić, przerwać w połowie zdanie i milknąć, jakby nic wcześniej nie mówiła. Jednak i tą dziewczynę polubiłam. 
          Gorzej było z nowo przybyłymi Aniołami: Orionem i Abraxasem.
Ci dwaj również byli kompletnymi przeciwieństwami. Orion był blondynem, zaś Abraxas szatynem. Niezwykle przystojnym szatynem, chociaż Orion wcale nie był brzydki. Blondyn podszedł do Izabelli i objął ją w pasie. Odwróciłam wzrok. Nie miałam ochoty przyglądać się na te.. czułości.   
     Zauważyłam, że Michael uważnie mi się przygląda. On chyba jako jedyny nie śmiał się, gdy Orion i Bella pożerali sobie twarze.. Dosłownie! Blondyn wyglądał, jakby chciał ją zjeść!
Coś się dzieje, Anabeth? 
Odwróciłam od niego wzrok i z nagłym zainteresowaniem zaczęłam wpatrywać się w moje dłonie.
Promyczku?
Nie.Nazywaj.Mnie.Promyczkiem! Warknęłam wściekła. Mimo to nadal nie podnosiłam wzroku. Zabolało. Przezwisko, jakim mnie nazywał zabolało.
Po raz pierwszy zdałam sobie sprawę, że umarli nie tworzą tutaj ponownych związków. Te były dla nieśmiertelnych. Poczułam żal, że już więcej nikt mnie nie przytuli, nie pocałuje. Że już nigdy nie spotkam Luke'a. 
Anabeth...
ZOSTAW MNIE!
Nie wytrzymałam. Musiałam krzyknąć. Poczułam na sobie palące spojrzenia Dafne, Vanessy i Melanie. Dopiero po chwili zrozumiałam dlaczego.
Moja klatka piersiowa poruszała się niespokojnie to w górę, to w dół, zaś paznokcie wbiłam w kolano. 
- To co, opowiadamy legendy? - zapytał Edmund, widząc, że atmosfera między mną a Michaelem staje się bardzo gęsta.
- Jasne!
- No pewnie!
- To kto pierwszy?
Uśmiecham się szeroko widząc jak Clove, Vanessa i Nimfadora starają się rozładować atmosferę.
- No to może ja.. - odezwała się niespodziewanie Emma. Wszyscy umilkli 
i wbili w mną wzrok. Nawet Orion i Izabella przestali się całować i łaskawie usiedli obok siebie, nadal się obejmując.
- Ekhem. A więc jakiś czas po stworzeniu świata, do naszych krain przybyli nieśmiertelni herosi, którzy postanowili osiąść w zaświatach. Byli to Gregg, który osiadł w Piekle, Stupiena, która pozostała w Czyśćcu, Armandos, który pozostał w Niebie i Elena, która została matką śmiertelników i pozostała na ich świecie – Emma najwyraźniej 
świetnie się bawiła opowiadając tą legendę. Spojrzała pytająco na zgromadzonych, a gdy oni gorliwie pokiwali głowami, dziewczyna kontynuowała: 
- Każdy oprócz Eleny wydał potomka. Gregg Cienia, Armandos Świetlistego Anioła, zaś Stupiena... Stupiena urodziła dwie cudowne córki. Ich potomkowie dorastali, z dnia na dzień stając się coraz bardziej cudowni. Jednakże Cień buntował się swemu ojcu. Pewnego dnia, gdy strasznie się pokłócili, Cień wyssał Greggowi duszę. Jednakże na nim nie zaprzestał. Podczas gdy w pałacu Armandosa trwał bal, Cień zakradł się tam. Poszedł do sypialni żony herosa, Nikodemy, która właśnie zasypiała, wraz z nowo narodzoną Anielicą – Afrodyzją. Już miał wyssać im duszę, gdy do sypialni wpadł Armandos. Stanął przed Cieniem, i już wznosił miecz, by go zabić, ale okrutny potomek Gregga i jemu i jego żonie i dziecku wyssał duszę. Zrozpaczeni byli poddani Armandosa. Armia Aniołów zaatakowała pałac Cienia, jednak obrońcy złego tyrana pokonali ich i oddali jako pożywienie dla swego króla. Cień był niezwyciężony. Pewnego dnia udał się do Zatoki Snu, siedziby Stupieny. Królowa była właśnie na konnej przejażdżce wraz ze swymi niezwykle pięknymi córkami... Astorią i Adriadną. Cień widząc tą drugą poczuł pożądanie. Porwał ją, nie wysysając duszy ani królowej, ani pierwszej z córek. 
Emma nagle zamilkła zadumana. Byłam tak oczarowana jej opowieścią, że nie zauważyłam, jak zachodzi słońce. Rozczesałam palcami włosy, jednocześnie rozglądając się po twarzach innych. Edmund, Melanie, Clove i Dafne pochłaniali każde słowo Emmy. Vanessa i Michael wyglądali na zdołowanych i siedzieli z zamyślonym wzrokiem. Orion i Izabella wrócili do całowania się, natomiast Katherina, Kasjopea, Abraxas oraz Regulus pogrążyli się w dyskusji na temat związku Cienia z Adriadną.
- To znaczy, że siostra Astorii... Jest po stronie Cienia? - zapytałam 
niezbyt mądrze. Wszyscy spojrzeli na mnie zaskoczeni.
- Tego nie możemy Ci trafnie powiedzieć , Anabeth. Ona Została przez niego porwana bez jej woli. A czy teraz ich relacje się zmieniły, tego nie wiemy. - wytłumaczył Edmund. Miał miły, kojący głos.
Westchnęłam i spojrzałam na niebo, które z każdą chwilą stawało się coraz bardziej ciemniejsze. Powoli powieki zaczęły mi ciążyć, ale starałam się nie zasnąć. Nie wtedy.
- To koniec? - zdziwiła się Dafne. Zauważyłam, że i ona wyglądała, jakby 
miała w każdej chwili zasnąć.
- Ależ nie. Oczywiście, że nie! - zaprzeczył gorliwie Abraxas, który tego 
dnia po raz pierwszy odezwał się na forum publicznym.
- Z tego co mówią podania Adriadna kilka razy zaszła w ciąże. Za każdym razem dziecko znikało bez śladu. - powiedziała Emma. Coś mi nie 
pasowało.
- Dlaczego Cień pozbywał się dziecka? Czymś mu zagrażało? - zdziwiłam 
się na głos. Wszyscy oprócz mnie, Dafne, Emmy i Clove zaczęli się naradzać.
- Och dajcie spokój! Ona ma prawo wiedzieć. - jęknęła zmęczona Clove.
Posłałam jej wdzięczny uśmiech, na który ona odpowiedziała mi mrugnięciem okiem. 
- No dobrze.. Podobno dziedzic Cienia może go pokonać. A odnaleźć go może jedynie osoba, która ma znamię w kształcie liścia dzikiego bzu. No, ale żaden nieśmiertelnik nie miał takiego znaku. - wytłumaczyła mi Nimfadora, posyłając mi ciepły uśmiech. Zastanowiłam się.. Cóż, to tylko legenda... Westchnęłam i wróciłam do świata realnego.. 

Koniec legend na dziś , pomyślałam.

niedziela, 26 lipca 2015

Rozdział 03

Rozdział ten dedykuję wszystkim odwiedzającym ze stronki Harry-Potter.net.pl
To dla Was kochani! :*




Rozdział 03 - Cień


Cień rozejrzał się po Sali Balowej. Jego twarz nie była wcale widoczna. Płaszcz, w który był odziany wydawał się być z pyłu. Zupełnie jakby jego właściciel był osobą niematerialną. Bo może nie był?
- Zostań tu, Anabeth. - polecił mi Michael, gdy wszyscy ważni urzędnicy w pośpiechu zabrali Cienia do jednej z komnat. Sam ruszył w tamtą stronę pozostawiając mnie samą. 
    Zewsząd otaczała mnie panika. Zresztą nie dziwiłam się. Cień był osobą z piekła rodem. Pfu, w końcu on był królem Piekieł. Westchnęłam, chowając twarz w dłoniach. Dlaczego wszystko musiał popsuć? Usłyszałam dźwięki muzyki. Najwyraźniej organizatorzy balu postanowili uspokoić gości. Ich zachowanie było dziecinne, ale z drugiej strony bardzo pożyteczne. Już po chwili 'ludzie' zachowywali się tak, jakby przed chwilą nic się nie stało.
    Nawet nie zauważyłam, gdy Dafne usiadła obok mnie. Zorientowałam się dopiero wtedy, gdy poczułam jej drobną dłoń na swoim ramieniu. Podniosłam wzrok i uważnie lustrowałam ją spojrzeniem. Jej okrągłe zielone oczy spoglądały na mnie z troską. Tak, była taka jaką ją zapamiętałam.
- Coś jest nie tak. Nie mylę się, prawda? - spytała mnie swoim delikatnym, aksamitnym głosem. Uśmiechnęłam się . Tak dawno go słyszałam.
- Ten Cień.. On.. wszystko psuje. - bąknęłam spuszczając wzrok. 
Poczułam na sobie spojrzenie Dafne. Wiedziałam, że dokładnie mnie obserwuje. Musiała zapewne oceniać, czy może mi coś powiedzieć. Za życia zawsze tak robiła.
- Cień się buntuje, Anabeth. Dusze, które trafiają do Piekieł przestają zaspokajać jego głód. To trwa od jakiegoś czasu. - oznajmiła ściszonym głosem. Podniosłam wzrok i przyglądałam się, jak okręca moje długie, rude włosy wokół swojego palca. 
- Astoria nic z tym nie robi?  - zapytałam również szeptem. Dafne wzruszyła ramionami, po czym normalnym tonem oznajmiła, że musi iść.
    Przyglądałam się jak odchodzi, po czym skierowałam wzrok na wychodzącą z sali Nimfadorę. Teraz, albo nigdy.
Czym prędzej wstałam z krzesła i cichutko ruszyłam za księżniczką. Szłyśmy przez korytarz, aby dojść do drzwi przy klatce schodowej, gdzie zniknęła. 
Podeszłam trochę bliżej. Księżniczka zostawiła lekko uchylone drzwi, przez które widać było zarys sylwetki Astorii.
  - Nie możesz żądać od nas dusz, które trafiły do naszych krain! Może i nie obchodzi nas to, co robisz ze swoimi niewolnikami, ale łapska precz od niewinnych ludzi! - wykrzykiwała oburzona. Jej ciemne włosy odgarnięte były do tyłu, a błękitne oczy ciskały błyskawice.
- To tylko moja propozycja, Astorio..  Wiesz przecież, że ja i tak biorę to, co chcę. Tak więc radzę Ci się zgodzić. - warknął Cień. W jego głosie było słychać... rozbawienie. 
Królowa Zatoki Snu wyciągnęła przed siebie rękę. Zamarłam, z zaciekawieniem przyglądając się co dalej. 
    Z jej zadbanej dłoni wypłynęły stróżki wody, które zaczęły tańczyć, jednocześnie przeplatając się przez siebie. 
- Proszę wybaczyć, że przerywam, ale muszę wyjść. - oznajmił dość znany dla mnie głos, a po chwili jego właściciel stał tuż przede mną, z rękoma skrzyżowanymi na piersi.
- Ładnie tak podsłuchiwać, co? - zakpił Michael. Wzruszyłam ramionami i wyjrzałam za niego, ale drzwi były zamknięte.
- To wina Nimfa...
- Było za nią nie iść! - warknął oburzony Anioł, po czym złapał mnie za rękę i zaczął ciągnąć przez korytarze, aż wyszliśmy przed pałac.
Spojrzałam na niego zlękniona. Jego ciemne oczy wyrażały złość i niedowierzanie, a usta wykrzywiały się w złośliwym grymasie.
- Czy ty prosisz się o kłopoty? Jeśli Cień by Cię przyłapał, to od razu miałabyś wyssaną duszę, a ja.. nie mógł bym Cię ochronić! - krzyczał. 
Co chwila otwierałam usta, aby się usprawiedliwić, jednak on nie dopuszczał mnie do głosu.
- Nigdy więcej tego nie rób, Anabeth. - wyszeptał.







Nerwowo przekręcałam się z boku na bok. Bałam się, cholernie się bałam.
Czy Cień już wie, że podsłuchałam rozmowę? Czy ktokolwiek to wie?
Nie znałam odpowiedzi na te pytania, a i Michael nie chciał mi nic powiedzieć.
Umarłam, a czułam się tak, jakby po raz drugi miała spojrzeć w oczy okrutnej Śmierci.
Westchnęłam gdy bryza nocnego wiatru pieściła moją twarz. Dziękowałam losowi, że dostałam się właśnie tu. Do Zatoki Snu, cudownego miejsca, gdzie mogłam spokojnie żyć. Bez wieczne głodnego Cienia, który czyhał na Twoją duszę. Mimo to wiedziałam, że prędzej czy później Cień nie wytrzyma. W końcu już zagroził Astorii, która zdenerwowała się nie na żarty. Czy byliśmy tu bezpieczni? Michael powiedział, że póki jest Astoria nie ma bezpieczniejszego miejsca. Postanowiłam mu zaufać.
- Nadal nie śpisz? - usłyszałam kpiący głos, który dochodził z tarasu. Niepewnie postawiłam bose stopy na podłodze i ruszyłam w stronę szklanych drzwi.
Nocny wiatr rozwiał moje rude włosy, więc przygładziłam je do tyłu i nerwowo rozejrzałam się wokół siebie.
- Niezbyt grzeczna z Ciebie dziewczyna, Anabeth. Otwarte drzwi są niczym zaproszenie dla obcego. - usłyszałam za sobą.
Wkurzona odwróciłam się i zatrzymałam spojrzenie swoich czekoladowych oczu na.. Michaelu.
Ktoś Ci już mówił, że jesteś bardzo irytujący? - warknęłam wściekła i ruszyłam w stronę łóżka, na którym usiadłam po turecku.
Michael uśmiechnął się łobuzersko i poczochrał sobie swoje ciemne, niemalże czarne,włosy
- Nie. Tobie przystąpił ten zaszczyt. - odparł, jednocześnie siadając na jednym z foteli.
Spojrzałam na niego niezadowolona. Raz, że właśnie zamierzałam zasnąć. Dwa, była czwarta nad ranem. A ja, Anabeth Wright nie lubię, gdy ktoś odwiedza mnie rano, gdy jestem w piżamie.
A czy pozwoliłam Ci, abyś czuł się jak u siebie w domu? - zapytałam kpiąco, widząc jak mój Anioł rozciąga się, jednocześnie ziewając.
- Nie musisz, kochanie. Nie musisz. - odparł i zamknął oczy.. A ja miałam ochotę przywalić mu prosto w twarz. Jednak zamiast tego spłonęłam rumieńcem.
Zdecydowanie musiałam trzymać się z dala od tego dupka.
Słyszałem! Usłyszałam wewnątrz swojej głowy głos, który z pewnością należał do Michaela.
Wynoś się z mojej głowy, baranie! Krzyknęłam w myślach. No co za bezczelny cham. Usłyszałam złośliwy chichot, jednak tym razem dobiegał z mojego otoczenia.
Szykował mi się iście denerwujący żywot w świecie umarlaków. Cudownie.







niedziela, 19 lipca 2015

Rozdział 02

Rozdział ten dedykuję mojej przyjaciółce Wiktorii, dzięki której wyszłam z 'dołka'. Kochana, to dla Ciebie! ;*

Rozdział 02 - Anioł Stróż



Ból po tamtym zdarzeniu nieco zelżał. Na własnej skórze przekonałam się, że nawet po śmierci można spotkać cierpienie. Od tamtego zdarzenia upłynął jeden dzień. Dzień, który tutaj okazał się wiecznością. W Zatoce Snu czas płynął zupełnie inaczej niż w świecie śmiertelników. Przekonałam się o tym na własnej skórze i... nie byłam zadowolona.
    Postanowiłam ruszyć tyłek i się ubrać, tym bardziej, że tego dnia miał odbyć się bal w pałacu Astorii - władczyni Zatoki Snu. Poruszyłam prawą ręką i chwilę potem tego pożałowałam. Cholernie mnie bolała. Zapewne to dlatego, że gdy wczoraj upadłam, cały ciężar ciała skupił się właśnie na niej. Zacisnęłam mocno szczękę i podniosłam się do pozycji siedzącej.
Rozejrzałam się po pomieszczeniu. Pokój był w kształcie prostokąta. Ściany miały tu mleczno-biały kolor, panele miały sosnowy odcień, a okna były duże, dzięki czemu wpadało tu wiele światła. Łóżko, na którym leżałam znajdowało się naprzeciw drzwi, obok których stała wielka, mosiężna szafa. Po lewo od niej były szklane drzwi prowadzące do ogrodu. Parę metrów od nich stały dwa fotele oraz stolik do kawy. Mieszkałam zupełnie inaczej niż niektórzy. Dlaczego? Tego nie wiedziałam. Dlatego też w myślach zanotowałam sobie, aby zapytać o to Miriandę.
    Nagle drzwi do pokoju otworzyły się. Weszła przez nie osoba, o której właśnie myślałam.
Tego dnia Mirianda wyglądała zupełnie inaczej niż zwykle. Miała na sobie śnieżnobiałą suknię, przepasaną fioletową szarfą. Jej burzliwe loki spięte były w wysokiego koka, a twarz... Twarz kompletnie się zmieniła. Na jej twarzy nie gościł szeroki uśmiech. Oczy miała zapłakane, a usta ściśnięte w wąską linię. 
- Nareszcie jesteś Miriando! - uśmiechnęłam się szeroko. W ciągu tych dwóch dni stała się dla mnie niczym matka. Wiedziałam, że będę za nią tęsknić.
Na twarzy kobiety pojawił się prawdziwy uśmiech, jednak po chwili zastąpił go inny, fałszywy.
- Wybacz, że tak długo. Astoria.. mnie wzywała - wytłumaczyła Mirianda, po czym  podeszła do mnie i dodała: - Jak się czujesz? 
Skrzywiłam twarz z niezadowolenia. Wiedziałam, że coś jest nie tak. 
- Wszystko okay. - odparłam sztywno i ostrożnie wstałam z łóżka. W drodze do szafy czułam na sobie wzrok Miriandy, ale ignorowałam go. 
- Ana.. Nie mów mi, że już ubierasz się w suknię! - wykrzyknęła oburzona kobieta. Wzruszyłam ramionami. Może i była dla mnie niczym matka, ale często się kłóciłyśmy.
- A co mam niby robić? Może pognać do pałacu Astorii? - fuknęłam wściekła. Mirianda zrobiła się czerwona jak wiśnia.
- Zachowujesz się niczym obrażona księżniczka! Sprawy konfliktów są chyba ważniejsze niżeli Twoje humorki! - krzyczała. Po chwili przerażona zasłoniła sobie ręką usta, zupełnie, jakby powiedziała coś niewłaściwego.
    Przez chwilę myślałam nad treścią naszej rozmowy. Co powiedziała nie tak? Już po paru sekundach wiedziałam o co chodzi. Konflikty... Czyżby w Zaświatach coś się działo? Nie, to było nie możliwe. A może w świecie śmiertelników stało się coś złego? Zaczęłam gorączkowo przypominać sobie odcinki telewizyjnych wiadomości, które były emitowane gdy jeszcze żyłam. Nic jednak nie mogłam sobie przypomnieć.
- Przepraszam. - szepnęłam, wbijając wzrok w podłogę. Poczułam jak Mirianda klepie mnie po ramieniu, a chwile potem mówi, abym szła za nią. 
Posłusznie otworzyłam oczy i podążałam za kobietą. Szłyśmy przez korytarze willi, aż w końcu doszłyśmy na główną ulicę. Z zapartym tchem przyglądałam się Zatoce. 
     Było to miejsce pełne niesamowitej, magicznej aury. Miasteczko otaczały skaliste wzgórza, gdzieniegdzie porośnięte drzewami.. Tamtego dnia Słońce górowało wysoko na niebie, a z zachodu powiewał lekki wiatr.  Był to dzień idealny, aby mógł odbyć się wiatr.
Po półgodzinnej wędrówce zaczęłyśmy wspinać na wysoki pagórek. Zatoka zaczęła pozostawać daleko w dole, a dusze, które w tym momencie były na zewnątrz, wydawały się mikroskopijnie małe.
   Po jakimś czasie znalazłyśmy się na szczycie, który zewsząd otoczony był drzewami, które pełne były owoców. W samym środku wzgórza znajdowało się okrągłe jeziorko, które w porównaniu do zatoki wydawało się naprawdę małe.
- Po co my tu jesteśmy? - zapytałam się cicho, jednocześnie przyglądając się zarysowi pałacu, którego widziałam z oddali.
- Żeby się wykąpać. To magiczne wody. No wchodź, nie wstydź się! - ponaglała mnie Mirianda. Widząc moją niepewność odwróciła się do mnie tyłem. Westchnęłam z ulgą. Zsunęłam szatę i naga weszłam do jeziora, które od razu zaczęło się pienić. Mimowolnie się uśmiechnęłam.







Pałac był ogromną, nadnaturalnie piękną budowlą, o niezwykle białych murach. Jedną ze wschodnich wierz porastał bluszcz, a na balkonie kwitły kwiaty. Tamtejszego wieczora w całym pałacu paliły się światła. Z niektórych okien widać to było doskonale, zaś w innych, brudnych szybach światło było ledwo widać. Urok temu miejscu dodawała tajemnicza, gęsta mgła, która kłębiła się wokół budowli. 
   Uniosłam wysoko głowę i wraz z innymi ,,Nowymi'' ruszyłam w stronę pałacu. Było nas całkiem sporo. Piętnastu mężczyzn i osiem kobiet. Kilka metrów ode mnie szła mała, jasnowłosa dziewczynka, trzymająca w swych wątłych ramionach pluszowego misia. Była jedynym dzieckiem wśród nas.
Po kwadransie znajdowaliśmy się już w Sali Balowej. Było to ogromne pomieszczenie o marmurowych podłogach. Biało-czarne ściany zdobiły bogato zdobione, złote lustra, w których odbijali się goście.  Przy jednej ścian, wypełnionej wąskimi oknami do sufitu, znajdował się długi, ciemny stół, przy którym stała niezliczona liczba krzeseł.
    Nagle gwar rozmów całkowicie umilkł. W stronę stołu podążała czarnowłosa kobieta, ubrana w turkusową suknię. U jej boku podążała niemalże kopia kobiety - młoda dziewczyna, o gęstych czarnych włosach i poważnym spojrzeniu ciemnych oczu, doskonale pasujących do szkarłatnej sukni. Przełknęłam ślinę. Astoria i jej córka, Nimfadora.
- Witajcie, moi mili! - rzekła swoim melodyjnym głosem władczyni Zatoki Snu, gdy znalazła się u szczytu stołu. Wszyscy zebrani schylili głowy.
- Dzisiejszy dzień jest bardzo ważny dla osób, które w ciągu tego roku odeszły ze świata śmiertelników. Dlatego też przyjmijmy tu z otwartymi ramionami naszych jakże ważnych gości! - głos Astorii był miły i pogodny. Omiotła salę spojrzeniem swoich mądrych oczu, po czym spojrzała się na osoby siedzące obok niej na podwyższeniu. - Witam Demetrioze, Panią przyrody i urodzaju, oraz jej córki, Kasjopee i Katherine. Witam Topienę, panią rozbitków oraz wody. Pragnę powitać również Świetlistego Anioła, który zawitał tu wraz ze swoim synem Michaelem, który jest aniołem jednej z dusz. 
   Każda z wymienionych osób była niezwykle piękna i dostojna. Każda posiadała coś, czego ja nie miałam. Czułam się przy nich niczym przysłowiowa szara myszka: w porównaniu do nich byłam nikim. Nie zasługiwałam nawet na określenie siebie jako ich cienia. Byłam po prostu nikim. 
Każda z wymienionych przez Astorię osób wstawała i kiwała na powitanie głową. Natomiast sama królowa wyglądała, jakby takie wydarzenia były dla niej źródłem energii.. 
- Ogłaszam rozpoczęcie uroczystości! - wykrzyknęła rozpromieniona, a wszyscy znajdujący się na sali powstali. Zauważyłam jak Mirianda pokazuje ręką, abyśmy wyszli na środek sali. Niemalże wszyscy zauważyli ten znak. Ci co nie - zrozumieli, gdy większość osób wstała.
    Każdy z nas niepewnie ustawił się w wielkim kręgu. Wiele osób szeptało gorączkowo do swoich sąsiadów. Ja również się bałam. Bałam, ale starałam się tego nie okazywać.
W sali zapadła ciemność. Jedynym źródłem światła był środek kręgu dusz, wśród których się znajdowałam.
- Leah Allison. 
Indianka wyszła na sam środek. Miała krótkie aż do brody, czarne włosy i dzikie, czekoladowe oczy. Jako jedna z nielicznych kobiet na sali ubrana była w krótką sukienkę. 
Gdy weszła do kręgu światło zaczęło krążyć wokół niej. Znikąd pojawiły się również białe obłoki, które zakryły ją. W pewnym  momencie wszystko ustało. Krąg przestał świecić tak jasno jak wcześniej. Spojrzałam uważnie, jednocześnie mrużąc oczy. Leah nie stała już sama. Obok niej znajdował się wysoki mężczyzna ubrany w srebrny garnitur. Jego skrzydła kontrastowały z jego blond włosami.  Przez chwilę poczułam ukłucie w sercu. Ten chłopak bardzo mi kogoś przypominał.. Przypominał mi Jacka.
   Astoria co chwila wyczytywała kolejne nazwiska. I co chwila z okręgu wychodziła dwójka ludzi. Gdy wyszła malutka dziewczynka, która okazała się Jessicą stało się coś, czego się nie spodziewałam.
- Dafne Jones.
Kompletnie mnie zamurowało. Z niedowierzaniem patrzyłam się, jak do kręgu wchodzi moja dawna przyjaciółka. Faktycznie, zmarła jakiś czas przede mną, ale nie miałam pojęcia, że mogła trafić do Zatoki Snu. Z głodem w oczach lustrowałam jej długie, blond włosy i serdeczne zielone oczy. Po chwili wyszła wraz z kręgu wraz z wysokim rudzielcem. Była szczęśliwa.
     Podczas gdy inni zapoznawali się ze swoimi stróżami, ja nerwowo gładziłam swoją długą sukienkę. W końcu, gdy Julietta Wood została zapoznana wraz ze swoim aniołem wyczytano moje nazwisko. Niepewnie ruszyłam do kręgu. Czułam na sobie wzrok wszystkich. Gdy stanęłam w kręgu, ostatnim co zobaczyłam była uśmiechnięta twarz Astorii. Po chwili otoczyły mnie chmury.
      Poczułam jak unoszę się w powietrzu. W uszach słyszałam najwspanialsze momenty z mojego życia..
- Sto lat, Anabeth. Wszystkiego najlepszego w dniu piątych urodzin! Zobacz, co Ci mamusia i tatuś kupili.
- Konik! Jaki śliczny konicek!
- Tak, to konik. Będzie Twoim Aniołem Stróżem.
Mimowolnie się uśmiechnęłam. To były moje najwspanialsze urodziny.
- To ja jestem Twoim Aniołem Stróżem, Anabeth. - niemal zachłysnęłam się powietrzem słysząc ten jakże wspaniały głos. Spojrzałam się w stronę, z której dobiegał. Był tam wysoki brunet o ciemnych oczach. Ten sam brunet, który towarzyszył Świetlistemu Aniołowi.
- Michael.. - szepnęłam zaskoczona, na co chłopak pokiwał głową. Już po chwili było po wszystkim.
   Idąc w stronę stołu czułam na sobie palące spojrzenie wszystkich.. W szczególności dziewcząt, ale na to nie zwracałam uwagi. Moja twarz promieniowała radością, gdy Anioł usiadł naprzeciwko Dafne i jej Stróża.
Z uwagą przyglądałam się ceremonii. Byłam przed ostatnia, więc nie miałam za bardzo na co patrzeć. 
- A więc w końcu mogę z Tobą porozmawiać, Anabeth. - powiedział Anioł. Zachłysnęłam się ponczem, który właśnie piłam i spojrzałam z niedowierzaniem na swojego Stróża.
- To ty wcześniej....
- Tak, już wcześniej byłem Tobie przydzielony. Teraz po prostu ukazujemy się Wam. To taka.. tradycja. - dokończył za mnie.
Kiwnęłam głową i odstawiłam szklankę z napojem. Jeżeli tego wieczoru będzie czekać mnie aż tyle wrażeń, to chyba muszę podziękować za picie. W końcu dojdzie do tego, że się udławię.
- A więc Aniele... - zaczęłam, ale Stróż mi przerwał.
- Michael. Po prostu Michael. - przedstawił się, po czym szarmancko ujął moją dłoń i pocałował ją. Poczułam jak się czerwienię, więc szybko schowałam się za swoimi włosami. Jednocześnie usłyszałam śmiech Dafne, który przypominał dzwoneczki. Posłałam jej srogie spojrzenie.
Dafne była osobą, która niezbyt łatwo nawiązywała kontakty. Dla osób, które ją nie znały mogła wydawać się dziwną, psychiczną dziewczyną. Jednak była moją przyjaciółką. Razem żebrałyśmy o pieniądze. Zaufała mi, a ja jej. Byłyśmy sobie bliskie.
    Na parkiecie zaczęło pojawiać się coraz więcej osób. Ze znużeniem przypatrywałam się, jak suknie zmieniają się w kolorowe plamy. Wszystko zdawało się być zwyczajne. Myślałam, że to wszystko zakończy się daleko o północy bez żadnych fanfar. Jednak życie okazało się mnie zaskoczyć...
   Nagle przy wejściu pojawiły się czarne oraz krwisto czerwone chmury. Zewsząd słychać było grzmoty błyskawic. Na rydwanie ciągniętym przez wielkie, czarne bestie był on.
Mężczyzna w długim, ciemnym płaszczu, z kapturem naciągniętym na głowę. 
To był on. To był Cień..



czwartek, 16 lipca 2015

Rozdział 01

Rozdział 01 - Przeszłość


Słońce powoli zaczęło wynurzać się zza horyzontu. Soczysta zielona trawa zakołysała się sennie na  delikatnym wietrze. Wszystko wydawało się leniwe, zupełnie jakby czas nie grał roli. Niepewnie przejechałam ręką po materacu. Był miły w dotyku, co trochę mnie zaskoczyło - zapomniałam już jak to jest żyć w luksusach. Odkąd ojciec stracił pracę zaczęliśmy żyć jak najniższa warstwa społeczna. 
Na gałązce dzikiego bzu przysiadł mały ptak. Nie wiedziałam jaką ma nazwę mimo, że od dziecka interesowałam się otaczającą mnie przyrodą. W końcu wzruszyłam ramionami i opadłam na poduszki. 
- Pobudka, panienko! - oznajmił wesoły głos, gdy tylko usłyszałam odgłos otwieranych drzwi.
Podniosłam niechętnie głowę i zobaczyłam przed sobą lekko otyłą kobietę o kręconych blond włosach. Miała miłą, pulchną twarz i ciągle się uśmiechała.
- Wszyscy myślą, że jak umrą to będą traktowani niczym królowie! - fuknęła kobieta, jednak po chwili znów szeroko się uśmiechnęła. - Nazywam się Mirianda i jestem opiekunką nowo przybyłych dusz. 
Wytrzeszczyłam oczy, jednak posłusznie wstałam. Moje bose stopy dotknęły nagrzanej przez słońce podłogi, a ja z rozkoszą zamknęłam oczy. Może jednak ta śmierć była dobrym rozwiązaniem?
- Ja jestem Anabeth. - przedstawiłam się, wciąż nie otwierając oczu.
- Ana. - mruknęła pod nosem kobieta. Mój słuch zarejestrował odgłos otwieranej szafy. Czym prędzej otworzyłam oczy.
- Co Pani robi? A tak poza tym nie Ana, tylko Anabeth! - powiedziałam rozdrażniona, jednak Mirianda wzruszyła tylko ramionami.
Zaciekawiona wstałam i podeszłam do niej. Kobieta jednak szybko zamknęła szafę, trzymając jednocześnie strój. Była to tunika z rękawkami trzy czwarte o śnieżnobiałym odcieniu. 
- Mam to ubrać? - zapytałam otwierając szeroko buzię. Mirianda spojrzała na mnie jak na chorą psychicznie.
- Nie, zjeść. - powiedziała wywracając oczami. - No dalej, ubieraj.
 Już po dziesięciu minutach znalazłam się przed ,,Szpitalem Dusz'' - jak to nazwała Mirianda.
 Był to nieduży budynek z drewna, który przypominał domek jednorodzinny. Nad drzwiami widoczny był napis Szpital dla zranionych Dusz . Niepewnie weszłam do środka. Pierwszą rzeczą jaką pomyślałam była ucieczka. Szybko zatkałam nos, ponieważ zewsząd dochodził fetor zgniłych ciał. Ruszyłam przed siebie, delikatnie zasłaniając twarz, jakby to miało mnie ochronić. Nagle poczułam coś pod nogami i straciłam równowagę. Już po chwili wylądowałam na twardej podłodze zrobionej z kamienia. - Pierwszy raz, co? - ponad sobą usłyszałam jakiś bełkotliwy głos. Podniosłam głowę, jednak natychmiast tego pożałowałam. Przede mną stał mężczyzna o spalonym ciele. W miejscu, gdzie powinno być serce zobaczyłam czarną dziurę.
Ta czerń zaczęła się rozprzestrzeniać, aż w końcu nie widziałam nic. 






Z ciemności zaczęły wyłaniać się jakieś kształty. Na początku ściany, potem stół i krzesła. W końcu pojawiły się też dwie postacie. Jedną z nich był otyły mężczyzna z wąsem. Ubrany był w elegancki garnitur. Drugą była mała - na oko dziewięcioletnia - dziewczynka o długich miedzianych włosach zaplecionych w warkocza. Cała się trzęsła i nerwowo gładziła swoją kanarkową sukienkę. 
- Jesteśmy bankrutami. BAN-KRU-TA-MI ! - krzyczał mężczyzna, energicznie wymachując rękami. Źrenice w jego jasnych oczach zwężyły się niebezpiecznie. Dziewczynka jednak milczała.
- A to wszystko TWOJA wina! Gdybyśmy nie mieli dziecka nie musielibyśmy kupować tych ubrań, kokardek, kredek, książek i laleczek. Teraz TY będziesz zarabiać! - wrzeszczał. Mała dziewczynka cofnęła się w kąt gdy ojciec podniósł rękę do góry.
Znowu zapadła ciemność. Tak jak poprzednio, z mroku zaczęły wyłaniać się rzeczy.
Tym razem była to jedna z mniej znanych ulic Nowego Yorku.  Na chodniku stoi ta sama dziewczynka co przedtem, jednak wydaje się starsza o rok albo dwa. Jest ubrana w stary, pobrudzony płaszczyk, który podczas lat swojej świetności musiał mieć błękitny kolor.
Dziecko żebrało do przechodzących obok ludzi, jednak Ci albo kręcili głową, ale rzucali w nią niedojedzonym posiłkiem. 
- Idź dziecko. Jest już późno i nawet ja zamykam sklep. - oznajmił stary mężczyzna, jednocześnie klepiąc ją po głowie. Dziewczyna skrzywiła się lekko.
- Muszę zarobić choć troszeczkę. - powiedziała drżącym głosikiem. Staruszek pokręcił ze zrezygnowaniem głową i wyciągnął z kieszeni banknot.
Dziewczynka jednak nie nacieszyła się tym. Schowała się za śmietnikiem, a gdy mężczyzna wrócił do sklepu po płaszcz wkradła się do środka. Czym prędzej ruszyłam za nią, aby nie stracić ją z oczu. 
Po chwili usłyszałam odgłos zamykanego zamka, a dziewczynka pobiegła w głąb sklepu.
Zewsząd otaczały nas futra. Wzdrygnęłam się na myśl, jak bardzo te zwierzęta musiały się poświęcić, aby Ci bogacze od siedmiu boleści mogli się nacieszyć ich kosztem.
Widocznie dziewczynka pomyślała to samo, bo na jej twarzy widoczna była odraza.
- No to mamusia będzie miała na leki. -szepnęła cicho, jednocześnie zdejmując z wieszaków kilka futer. 
Scena znowu się zmieniła. Tym razem znalazłam się w starym, opuszczonym domu. W piecu tlił się ogień. Pokoik był duży, jednak nie trudno było zauważyć dwójkę osób -młodego mężczyzny i prawie już kobiety.
- Kiedy oddasz mi dług?! -syknął mężczyzna, przyciskając ją do ściany.
- Nie wiem, Robert. Ja naprawdę nie wiem! - wyszeptała spanikowana kobieta.
Mężczyzna przycisnął ją mocno do ściany, patrząc złowrogo. Widać było, że nie warto z nim zadzierać.
- Tak? -zapytał z ironią, a po chwili dodał: - W takim razie niedługo powitasz śmierć!
Rozpoznawałam tą kobietę. To było to dziecko, którego losy śledziłam. To byłam ja. Chwilę później byłam już przytomna. Wokół mnie zgromadził się tłum ludzi. Ktoś pomógł mi wstać, jednak ja od razu kucnęłam. Złapałam się za głowę i zaczęłam się kołysać. W przód, w tył, w przód, w tył... 
Przeszłość zawsze będzie moją hańbą. 




środa, 15 lipca 2015

Prolog

Życie doceniamy dopiero, gdy jesteśmy u jego schyłku. Te wszystkie sprawy, które uważaliśmy za olbrzymie, teraz wydają się błahe. Stając oko w oko ze śmiercią wiemy, że nasz żywot mógł wyglądać inaczej. Jednak nie możesz już nic zrobić. Twoje serce przestało bić, duszę zabrała Śmierć. Wraz z nią stajesz na rozdrożu dróg, a złocisty Gryf, który pilnuje, abyś poszedł w odpowiednią dla Ciebie stronę, waży na szali Twój los. Gdy szala z diamentu jest wyżej, wraz z Świetlistym Aniołem kierujesz się w lewo, do Krainy Światła. Jeśli jednak szala z węgla unosi się w górze, porywa Cię Cień, który łaknie Twojej czystej duszy. Pozostaje tylko dusza rozpaczy, smutku i cierpienia.
Jest jednak jeszcze jedno miejsce. Srebrne wrota, które pojawiają się, gdy oba wskaźniki są równe. Złoty Gryf odsuwa się, a drzwi się otwierają. Wychodzi z nich piękna kobieta, o błękitno-srebrnej sukni i zabiera Cię do swojej krainy, którą ja bardzo dobrze znam. Skąd? Ponieważ moje szale były równe. Bo mój żywot się skończył i umarłam.
Płonęłam.
Płomienie żarliwego ognia lizały moje ciało, które z każdą sekundą stawało się coraz bardziej zranione. Nie byłam przyzwyczajona do tego żywiołu. Był w końcu przeciwnością wody, wśród której się wychowałam.
Z mojego gardła wydobył się cichy jęk, który tym razem nie był spowodowany bólem. Czy kiedykolwiek zobaczę dom? Czy w ogóle ujrzę rodzinę i przyjaciół?
W oczach zbierały mi się łzy. Stanęłam oko w oko ze śmiercią.
Nagle płomienie zniknęły, a ja znalazłam się w labiryncie. Ciemna postać ubrana w czarno-biały płaszcz wskazała mi, abym szła za nią. Wszystko było białe. Mimo, że była noc, z murów biło jasne światło. Postać, która szła przede mną płynęła w powietrzu, a mi – zwykłemu śmiertelnikowi – trudno było za nią nadążyć.
- Zaczekaj! - wycharczałam. Coś wewnątrz mnie krzyczało Wody! Jednak ignorowałam je.
Postać jednak nie zatrzymała się, a uparcie podążała dalej. Zaczęłam biec, aby ją dogonić, jednak ona wciąż była przede mną.
W końcu jednak Śmierć zatrzymała się. Znalazłyśmy się na rozdrożu dróg.
- Anabeth Wright. - wymruczał Gryf, a szale zaczęły się wahać.
Z przerażeniem przyglądałam się całemu zajściu. Po chwili wskaźniki ułożyły się równo...

Gryf oraz Śmierć spojrzeli na mnie, a potem w miejsce, gdzie chwilę później zaczęły pojawiać się wielkie, srebrne wrota, które po chwili otworzyły się. Otoczył nas piękny śpiew, który sprawiał, że miałam ochotę za nim podążyć. Z mgły wyłoniła się piękna, czarnowłosa kobieta, o długiej aż do ziemi, błękitno-srebrnej sukni. We włosy miała wpleciony kwiat lilii, a stopy były bose.
Śmierć oraz Gryf ukłonili się jej nisko, a ja oniemiała wpatrywałam się w tą piękną postać.
- Choć za mną, Anabeth. - z ust kobiety wypłynął melodyjny szept, a moje stopy od razu podążyły w jej kierunku. W przeciwieństwie do mojej drogi ze Śmiercią, tu podążaliśmy na łonie natury.
Wokół mnie był piasek oraz skały.
- Gdzie idziemy? - zapytałam cicho, bojąc się, że mój charczący głos wypadnie brzydko. Lecz o dziwo ten był równie piękny jak ten czarnowłosej istoty.
Kobieta milczała i podążała dalej. Droga była długa i kręta. Jednak gdy księżyc znalazł się wysoko na niebie, postać przystanęła. Znaleźliśmy się na szczycie skały, skąd był piękny widok na zatokę.
- Witaj moja droga, w Zatoce Snu..